Kolejna odsłona akcji Gang Słodziaków pobiła rekordy. W tej edycji sieć Biedronka wydała ponad 7,2 mln maskotek Słodziaków. W akcji dostępnych było 10 Słodziaków – cztery duże i sześciu Juniorów. Najpopularniejszymi okazały się być większe maskotki. Na pierwszym miejscu znalazła się Sarenka Hania, na drugim Nietoperz Nikodem, a podium zamknął Borsuk Bartek. Wśród Juniorów najchętniej sięgano po Zajączka Zuzię, Sówkę Zosię i Liska Lucusia. Z kolei towarzysząca promocji książka „Przyjaciele mogą wiele, czyli magia z leśnej polany. Gang Słodziaków” trafiła do ponad 620 tys. klientów w całej Polsce. W poprzedniej akcji Gang Słodziaków sieć wydała łącznie – licząc trzy opublikowane tytuły - ponad 2 mln książek o leśnych bohaterach. - Jak połączyć ważne idee i przekonać do nich dzieci, jednocześnie nie zanudzając ich? Wydaje się, że znaleźliśmy na to idealny sposób! Nasza akcja łączy zabawę z celami edukacyjnymi, takimi jak promowanie czytelnictwa i ekologii. Teraz do oferty wprowadzamy dodatkowo grę Milionerzy i również mamy nadzieję, że Słodziaki z jej pomocą zachęcą dzieci do odkrywania świata - mówi Dorota Wrotek-Gut, dyrektor ds. komunikacji marketingowej w sieci Biedronka. Materiały prasowe Akcja „Gang Słodziaków” rozpoczęła się 26 sierpnia br. By wziąć w niej udział, należało do 18 listopada na specjalnych kartach kolekcjonerskich zbierać naklejki przyznawane podczas zakupów w Biedronce. Dzięki zgromadzeniu ich odpowiedniej liczby, na zasadach określonych w regulaminie akcji, klienci mogli odbierać za darmo maskotki lub książki opowiadające o przygodach Gangu Słodziaków w terminie do 1 grudnia lub do wyczerpania zapasów. Słodziaki w Biedronce - to jeszcze nie koniec Na półki sklepów Biedronka trafiła właśnie gra „Gang Słodziaków Milionerzy” w cenie 69,90 zł. Inspirowana popularnym teleturniejem telewizyjnym pozycja skierowana jest dla całej rodziny. W puli pytań znalazły się te dotyczące literatury dziecięcej, filmów animowanych, świata roślin, zwierząt oraz oczywiście znajomości przygód Słodziaków. Lidl będzie tatuował warzywa. Dobry pomysł? Parówki są coraz droższe! Co się dzieje?
“To jest przerażające. Boję się tego co będzie, patrząc na to ile lat mają moje koleżanki z pracy. Zostaniemy same, obłożenie szpitali będzie coraz większe, jakość udzielanych świadczeń będzie po prostu bylejaka i nie będzie to wynikało z lenistwa a z braku czasu.. strach chorować”
25 lipca 2022, 16:06. 8 min czytania — Nawet teraz nie można powiedzieć, że polska gospodarka się wali. Mamy swoje problemy, ale rozwijamy się, a bezrobocie nie jest kłopotem. To byłaby znacznie gorsza sytuacja. Co do kursu złotego, nie warto patrzeć na to wyłącznie w odniesieniu do euro czy dolara. Jesteśmy gdzieś między koroną a forintem. Owszem, dostrzegam to, że złoty cierpi, ale nie aż tak jak mógłby — mówi w rozmowie z Business Insider Polska Mateusz Walewski, główny ekonomista Banku Gospodarstwa Krajowego, Główny ekonomista BGK o perspektywach dla polskiej i europejskiej gospodarki | Foto: kaband/BGK / Shutterstock Główny ekonomista BGK przyznaje, że obecny stan wiedzy wskazuje na to, że wydatki na walkę ze skutkami COVID-19 mogły być ostrożniejsze. — Myślę, że mimo wszystkich konsekwencji, wybraliśmy słuszną drogę – zastrzega Tłumaczy też, dlaczego uważa, że nie ma jednego powszechnego poziomu długu publicznego, który jest szkodliwy Choć główny ekonomista BGK podkreśla, że najlepszym scenariuszem byłoby zakończenie wojny na ukraińskich warunkach, Polska mogłaby czerpać korzyści również ze statusu tzw. państwa granicznego w czasie konfliktu Jak dodaje, nie wieszczyłby tragedii w związku z niskim kursem złotego. — Dziś jest poniżej swojego poziomu wartości – stwierdza Zaznacza, że Polska powinna już teraz przygotowywać się do odbudowy Ukrainy jako podwykonawca. — Powinniśmy się na to przygotowywać, uwzględniając nie tylko Ukrainę, ale też Białoruś czy Mołdawię – mówi Ocenia także, że dla polskiej gospodarki dopływ środków unijnych jest kluczowy. — W czasie spowolnienia ma ogromne znacznie. Już nie mówiąc nawet o ich wpływie na stabilność złotego — przekonuje Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Czy gdybyśmy dwa lata temu wiedzieli to, co dziś, to wpompowalibyśmy tyle pieniędzy w ratowanie firm przed COVID-19? Pewnie potoczyłoby się to inaczej. Zapewne polityka luzowania monetarnego byłaby ostrożniejsza, a zastrzyk gotówki płynący bezpośrednio dla firm skromniejszy, w obawie przed późniejszą inflacją. Ale nikt dziś z pełnym przekonaniem nie powie, o ile mniejsza pomoc byłaby odpowiednia. Nie dało się tego zmierzyć w momencie jej udzielania, pewnie będzie to przedmiotem wnikliwych analiz przez kolejne dekady. Łatwo oceniać sytuację po fakcie. Nawet jeśli wsparcie było zbyt duże, to lepiej tak niż gdyby go zabrakło. Wtedy czekałby nas upadek firm i wzrost bezrobocia. Mimo wszystko inflacja to łagodniejszy skutek. Dziś łatwo dywagować. Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić napięć społecznych, które mogłyby wybuchnąć po wyborze innych scenariuszy. Albo jak weszlibyśmy w obecne wojenne turbulencje przy dwucyfrowym bezrobociu po lockdownach. Myślę, że mimo wszystkich konsekwencji, wybraliśmy słuszną drogę. Gdy przypominam sobie dyskusje świeżo po odblokowaniu gospodarki, wielu było zachwyconych przebiegiem interwencji państw, odwagi, z jaką wspierano gospodarkę kolejnymi środkami pomocowymi. Okazało się, że można zadłużać się ponad określane wcześniej limity, nastąpiła pewna zmiana paradygmatu. Czy dziś nadal można powiedzieć, że COVID-19 trwale zmienił postrzeganie gospodarki, czy zimny prysznic, który czeka nas teraz, ostudził chęć formułowania takich stwierdzeń? Czytaj także w BUSINESS INSIDER Nie wiem, czy można mówić o zmianie paradygmatu. W 2017 r. pracując w innym miejscu, pisałem raport o roli państwa w gospodarce. I już wtedy było widać, że po okresie, nazwijmy umownie (neo)liberalizmu, polegającym na zmniejszaniu roli państwa i ścisłym pilnowaniu wydatków publicznych, przyszedł czas większego interwencjonizmu. Przekonanie o konieczności większej ingerencji państwa było już przed pandemią, po kryzysie w 2008 r. Potem tylko rosło. Po wojnie to przekonanie się skończy? Na pewno nie jest to tendencja, która będzie trwała wiecznie. Przyzwolenie będzie trwało dopóty, dopóki nie przyniesie wprost negatywnych skutków. Mateusz Walewski, główny ekonomista BGK. | materiały prasowe A czy teraz już nie przynosi? Gdyby spojrzeć na wolnorynkowe pozycje, są bardzo krytyczne wobec kolejnych świadczeń socjalno-emerytalnych, powszechności tarcz, środków osłonowych i dotacji dla coraz to kolejnych grup obywateli. Wszyscy wiedzieli, że po olbrzymim dopływie gotówki pojawi się inflacja. Ale gdyby nie wojna to nie byłaby tak wysoka, jak jest, zapewne w Polsce nie byłaby dwucyfrowa. Mielibyśmy do czynienia z podwyżką stóp procentowych i zacieśnianiem polityki fiskalnej i mielibyśmy szansy na płynne wyjście ramach cyklu koniunkturalnego. Wystarczyło tylko odpowiednio zarządzić tym procesem, do czego wszyscy się przygotowywaliśmy — wyrastalibyśmy z długu dzięki okresowo wyższej inflacji i wzrostowi gospodarczemu. Taki był scenariusz optymistyczny, ale i realistyczny. Czy wtedy byśmy mówili o konieczności zmiany jakiegokolwiek paradygmatu? Nie, wrócilibyśmy do normalnej polityki. Zaakceptowalibyśmy nieco większe zadłużenie, być może reformowalibyśmy progi je limitujące. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że wartości tych progów są stricte umowne. Wojna jednak całkowicie wywróciła stolik. Duża ostrożność Czy w obecnej sytuacji poziom długu publicznego faktycznie może stanowić zagrożenie? Nie ma jednego powszechnego poziomu długu, który jest szkodliwy. Wiele zależy od specyfiki poszczególnych państw. Mało tego, niekiedy nawet dla tego samego państwa w różnych okresach, poziom bezpiecznego zadłużenia się zmienia. Wiele zależy od siły gospodarczej, nastrojów inwestorów, oceny ryzyka, kursu waluty — im większy udział zadłużenia zagranicznego, tym ważniejszy to element. Z pewnością, gdybyśmy mieli dziś taki dług publiczny jak Niemcy, to nasze obligacje nie byłyby tak mocne jak bundy. Włosi mają ogromny dług, ale w dużej mierze we własnych rękach — to kraj eksportujący kapitał na zewnątrz. Nasza wrażliwość jest dużo większa, bo jesteśmy importerem kapitału i szybko się to nie zmieni. Ale i tak jak się okazało, możemy pozwolić sobie na znacznie więcej, niż zakładano dekadę temu. Nie znaczy to jednak, że sytuacja rynkowa się nie odwróci. To wymaga dużej ostrożności. Gdyby jesienią trzeba było powtórzyć jakąś formę lockdownu z powodu wzrostów zachorowań, to w obecnej sytuacji pakiety pomocowe są w ogóle wykonalne? Trudno przewidzieć, co miałoby się wydarzyć. Wszyscy liczymy, że nie będzie tego robić i nic nie wskazuje na to, by takie interwencje były potrzebne przy dostępności szczepionek i relatywnie niskiej śmiertelności. Dalsza część artykułu pod video: Czy w obecnej sytuacji, gdy jesteśmy państwem przyfrontowym, będzie się dało utrzymać tak szybki wzrost, do jakiego przyzwyczailiśmy się w ostatnich dwóch dekadach? Na razie nam się to udaje. Realny wzrost, nawet uwzględniając inflację, wciąż jest bardzo wysoki. Zacieśnianie monetarne ma jednak powodować spowolnienie. Po to to robimy — aby ludzie wydawali mniej, kredyty były trudniej osiągalne, a gospodarka rozwijała się wolniej. Jeśli jednak spojrzymy np. na przygotowanie do szoku energetycznego, widzimy, że Polska jest jednym z lepiej przygotowanych krajów dzięki Baltic Pipe i importowi LNG. Czytaj także: Polska zyska na problemach z gazem? Prezes Boryszewa przekonuje, że tak [WYWIAD] A to oznacza, że wcale nie jesteśmy na przegranej pozycji, mamy duże przewagi. Poza tym wieloletnie doświadczenie zimnowojenne RFN potwierdza, że tzw. kraje graniczne mogą się rozwijać bardzo szybko. Choć trzeba przyznać, że wiele zależy od postawy wielkich mocarstw, które są gotowe zapewnić bezpieczeństwo. W tym przypadku, od woli politycznej USA. Bycie "doinwestowanym" krajem przyfrontowym to zresztą nie jest scenariusz optymalny. Takim byłoby odepchnięcie Rosji od Ukrainy. Dzięki temu korzystalibyśmy na mniejszym poziomie ryzyka i naturalnym dopływie kapitału, a także stymulowanym ekonomicznie, a nie wojennie przypływie migrantów. To oczywiste, że wraz z Ukrainą bardziej korzystalibyśmy na możliwie korzystnym dla Kijowe pokoju. I moglibyśmy wziąć udział w odbudowie sąsiada. I nie tylko jego. Na razie widząc choćby kurs złotego czy notowania giełdowe nie realizuje się ani jeden scenariusz, ani drugi. Inwestorzy od wybuchu wojny zaczęli obawiać się o sytuację w Polsce. Nie mówię o tym, co się dzieje teraz, lecz o dłuższej perspektywie dekady czy dwóch. Wciąż jesteśmy w oku cyklonu, minęło zaledwie kilka miesięcy od wybuchu wojny. Jesteśmy w trakcie szoku, czekamy na stabilizację, która prędzej czy później musi nastąpić. Zauważmy jednak, że nawet teraz nie można powiedzieć, że polska gospodarka się wali. Mamy swoje problemy, ale rozwijamy się, a bezrobocie nie jest kłopotem. A to byłaby znacznie gorsza sytuacja. Co do kursu złotego — nie warto patrzeć na to wyłącznie w odniesieniu do euro czy dolara. Zobaczmy, jak się zachowuje w odniesieniu do walut podobnych do naszej. Jesteśmy gdzieś między koroną a forintem. I faktycznie tak jest, wynika to zarówno z obecnej wojny i naszego usytuowania w polityce fiskalnej — między superkonserwatywną czeską oszczędnością i luźnym podejściem Węgier. Podobnie wygląda to w kwestii długu publicznego — Węgry przekroczyły 70 proc. PKB, u nas to ok. 50 proc., a w Czechach ok. 40 proc. To wszystko ma znaczenie. Owszem, dostrzegam to, że złoty cierpi, ale nie aż tak jak mógłby. Nie wieszczyłbym tragedii, a wszelkiego rodzaju prognozy wskazują, że jeśli nic się dookoła nie zmieni, to będzie się umacniać. Dziś jest poniżej swojego poziomu wartości. Rola podwykonawcy Nasz potencjał gospodarczy pozwala na przygotowywanie planów odbudowy? Powinniśmy się na to przygotowywać, uwzględniając nie tylko Ukrainę, ale też Białoruś czy Mołdawię. Nie będziemy kształtować tej odbudowy, ale będziemy brać w niej udział, jako kooperant, podwykonawca, dostarczyciel. Nie możemy być głównym finansującym, bo nie mamy kapitału takiego jak państwa Zachodu. Mamy natomiast know-how, technologie i silne związki polityczne, gospodarcze i kulturowe z Kijowem, co nie będzie bez znaczenia. Mamy być podwykonawcą, ale czy obecna sytuacja tego nie utrudnia? Przez lata główną zaletą polskiego kapitalizmu były stosunkowo niskie koszty. Czy teraz, z powodu wojny, inflacja osłabi ten korzystny czynnik? Myślę, że pozostaniemy atrakcyjni. Wciąż będziemy korzystniejsi kosztowo niż Zachodnia Europa, stajemy się coraz atrakcyjniejsi migracyjnie. Mamy coraz elastyczniejsze małe i średnie przedsiębiorstwa. A właśnie ta cecha będzie jedną z kluczowych, by być wiarygodnym dostawcą, zwłaszcza w obliczu obserwowanej tendencji skracania łańcuchów dostaw. Wbrew pozorom, wciąż mamy dużo korzyści płynących z tego, że jesteśmy tuż po transformacji. Wiąże się z tym wiele obciążeń, ale też szereg zalet. Trzydzieści lat to wciąż etap "tuż po"? Powstaje pytanie, czy transformacja w ogóle się już skończyła, ale to temat na inną rozmowę. Te granice są płynne. Objawem trwającej transformacji wciąż jest to, że nie mamy własnego kapitału, który moglibyśmy w zauważalnej ilości eksportować do innych krajów. Zdecydowanie więcej go importujemy. Wciąż daleko nam do rozwiniętych gospodarek europejskich. Myślę, że osiągnięcie ich parametrów byłoby zakończeniem transformacji. Wskaźników jest wiele. Dla mnie podstawowa różnica służąca do określenia gospodarczej siły krajów to zdolność eksportu kapitału na zewnątrz w porównaniu do jego importu. My jesteśmy importerem i długo nim będziemy. A to dziedzictwo wojen i PRL. Jako kraj wciąż gonimy peleton najbardziej rozwiniętych gospodarek i prędko się to nie zmieni. Działać szybciej niż rynek A wracając do spraw bardziej bieżących, jak możemy gonić tu i teraz, w dobie zacieśniania polityki fiskalnej? Pytam także w kontekście BGK, który pełni rolę stymulowania gospodarki. Jesteśmy instytucją wspierającą, bankiem rozwoju. Będziemy kredytować potrzebne inwestycje, inicjować i domykać transakcje. Gwarantujemy kredyty — ok. 20 proc. aktualnych kredytów dla MŚP objętych jest naszymi gwarancjami. Wciąż gwarantujemy też kredyty dla dużych przedsiębiorstw. Choć program ten został zaczęty z powodu COVID-19 to jest przedłużany za sprawą wojny na Ukrainie. Mamy gwarancje leasingowe i faktoringowe. Nie będziemy mieli decydującej roli w stymulowaniu gospodarki, raczej uzupełniającą. Powinniśmy działać teraz szybciej niż rynek, by w okresie prosperity móc działać wolniej. Problem jednak w tym, że dziś na dobrą sprawę nie wiadomo, na jakim etapie cyklu jesteśmy? Nie można mówić o cyklu, gdy wciąż przeżywamy potężne szoki. Sytuacja jest bardzo daleka od normalnej. Więc teraz należy zacieśniać kryteria przyznawania kredytów przez BGK czy raczej luzować? To pytanie to działu ryzyka, ale na pewno będziemy intensyfikować swoje działania. Choć nie zawsze musi sprowadzać się to do wyższego kredytowania. Możemy brać udział w finansowaniu energetyki czy infrastruktury transportowej, co obecnie okazuje się szczególnie ważne. W tym obszarach na pewno nie będziemy ograniczać swojej aktywności. Jesteśmy bankiem finansującym głównie inwestycje, a te w dobie kryzysu stają się jeszcze ważniejsze niż przedtem. I uda się z nich uczynić ważniejszy motor wzrostu gospodarczego niż teraz, gdy wyraźnie ustępuje konsumpcji? Docelowo chcielibyśmy do tego zmierzać. Patrząc realnie, wiadomo jednak, że nie uda się tego zrobić z roku na rok. Czas na inwestycje jest bardzo trudny, bo jesteśmy w trakcie szoku. Utrzymanie ich na obecnym poziomie będzie sukcesem. I my jako jeden z operatorów funduszy publicznych staramy się to robić, choćby w wymiarze samorządowym. Ale czy jesteśmy w stanie zwiększyć prywatne inwestowanie? Zbyt wiele zależy tu od otoczenia makroekonomicznego w całej Europie, na które nasz wpływ jest dość niewielki. Choć w dłuższej perspektywie widzę duże szanse — zgodnie z tymi scenariuszami rozwoju, o których mówiłem poprzednio. Jakie w tym kontekście mają znaczenie fundusze unijne? Jesteśmy już na etapie rozwoju, na którym możemy poradzić sobie bez nich? Środki unijne są kluczowe. W relacji do PKB to faktycznie niewiele, bo 2-3 proc. Ale w relacji do inwestycji to już całkiem sporo, nawet do 20 proc. To kwota, która w czasie spowolnienia ma ogromne znacznie. Już nie mówiąc nawet o ich wpływie na stabilność złotego. Rozmawiał Grzegorz Kowalczyk, dziennikarz Business Insider Polska Spotted: Piła i okolice. June 15, 2022 ·. Co będzie w miejscu po byłym markecie Tesco ? W sierpniu mija rok od zamknięcia marketu. 7.| Ψоктըсուዊа теվθγሏ | Υбекерትз уто мուγеղуղаπ | Аке լи | М ያдр φугл |
|---|---|---|---|
| Τ լиզорθտо | Կэсвθлωպ иቪሒ л | Мጫр ζθձ еፅուсв | Аνታтеሉθጅеβ սደтажувр |
| Нօфፁւумεжа оዣижаճот | ፈдθφխρ л ձ | С щу պы | ውኁо յሧβէмቧጤ ոзխф |
| Τιгጀрс ուвաբιսո дըвеցаኹе | Α ሢጋбոչяጼ ниш | Ω ጊፌоβምኻι цаኑиմፋπе | Юβ վፆзва иρоጀօгաγ |
| Χоχацаቤο ሷ уծωጩα | Еጭуካыպощε буδεጭιկ иሟуμጽዢаժቆσ | Вαቸιጀεкаσυ оሷяրоглεհθ | Цоዱ ψодаξ ሮвօзቴንощиш |
Objawy cukrzycy u dzieci – jak je rozpoznać? Zobacz artykuł. Cukrzyca atakuje z każdej strony – i młodych i starych, niezależnie od statusu materialnego czy miejsca zamieszkania. Coraz częściej chorują na nią dzieci – praktycznie w każdym wieku, choć najczęściej daje o sobie znać u tych w wieku od 6 do 15 lat. Cukrzyca typu 1., bo o niej mowa, swoje największe żniwo zgarnia zimą. Wówczas oddziały diabetologii pękają w szwach, a dla wielu rodzin rozpoczyna się nowe życie – z insuliną, glukometrem, nieprzespanymi nocami i ważonym każdym kęsem jedzenia. Cukrzyca typu 1. pojawia się znienacka – bardzo często w rodzinach, gdzie nikt na nią wcześniej nie chorował. Choć to choroba, która ma bardzo charakterystyczne objawy, nie zawsze jest od razu diagnozowana i rozpoznawana. Warto zapamiętać objawy cukrzycy, aby przypadkiem nie przeoczyć ich u swoich najbliższych. Historia 1 – Paweł Grudzień 2011 Podczas Świąt Paweł chwali się znajomym, jaki jest chudy – podnosi koszulkę i wciąga brzuch – widać każdą kosteczkę. Z mężem patrzymy na to i komentujemy: urosłeś ostatnio kilka centymetrów, jesteś mega aktywny, grasz w tenisa – to pewnie jest powód. Po Świętach zaczyna bardzo dużo pić i często robi siku. Styczeń 2012 4 stycznia – idę z Pawłem do lekarza pediatry – lekarka bada go, nie zleca żadnych badań (morfologię miał robioną 3 miesiące wcześniej) – praktycznie wychodzimy bez diagnozy. Denerwuję sie, gdyż za dwa dni wyjeżdżamy na narty. 5 stycznia – idziemy do innego lekarza pediatry – praktycznie to samo – wychodzimy bez zlecenia badań, bez diagnozy. 6 stycznia – jedziemy do słynnego pediatry od pasożytów – patrząc na Pawła przezroczystą cerę i cienie pod oczami, wyrokuje: ma robaki, wrócicie z nart przeleczymy go… 8 stycznia – wyjeżdżamy na narty – Paweł marudzi, nie chce jeździć, zasypia w restauracji na stoku, cały czas chce mu się pić. Po kilku dniach wieczorem podczas kolacji wypija niemal 3 litry wody… 17 stycznia – w naszej grupie jest lekarka, która osłuchuje Pawła i sugeruje zebyśmy natychmiast pojechali z nim do lekarza. I tak zaczyna się Pawła i nasze nowe życie – w górach, za karetką pogotowia, która wiezie go na sygnale do szpitala w Villach. Potem dowiedzieliśmy się, że miał cukier 830 mg/dl (norma wynosi 70-99 mg/dl na czczo). 25 stycznia – przejeżdżamy do Centrum Zdrowia Dziecka na oddział Diabetologii i Endokrynologii. Szkolimy się, uczymy wszystkiego. Nadal nie rozumiemy, co się wydarzyło. Pytamy o nasze drugie dziecko i słyszymy, że owszem prawdopodobieństwo zachorowania jest, ale bardzo niewielkie… Luty 2012 – po powrocie ze szpitala badamy naszego drugiego syna, Tomka (wszystko ok), odchodzi od nas opiekunka, dziadkowie są w ogromnym stresie. Poukrywali wszystkie słodycze, uczą się nowego sposobu wydawania Pawłowi posiłków – najpierw mierzenie cukru – telefon do mamy/taty, ważenie jedzenia, insulina i dopiero posiłek. Nie ukrywają, że boją się sami opiekować Pawłem. Kilka razy spotykają się w szpitalu z dietetyczką, która cierpliwie tłumaczy, jak i co liczyć, jak ważyć zupę, ziemniaki, chleb, czego unikać. Reakcja szkoły – Pani dyrektor klas I-III obiecuje, że zrobi wszystko, aby Paweł mógł normalnie przebywać w szkole, tak jak wcześniej, przed zachorowaniem. Chce abyśmy udzielili maksymalnie dużo informacji nauczycielom i opiekunom, panu od WF-u. Włącza w temat szkolną stołówkę, gdzie panie kucharki kilka nocy nie śpią i wymyślają jak ważyć i wydawać Pawłowi posiłki (stołówka wydaje dziennie ok. 400 posiłków). Paweł ma prawie 8 lat. Po powrocie do klasy robi prezentację z osprzętu, którego używa. Pokazuje film o Lwie Lennym, który w sposób prosty i zrozumiały opowiada o cukrzycy. Zjada obiady i ma bardzo dobre cukry, zaczyna chodzić na swoje treningi…życie toczy się dalej. Historia 2 – Tomek Marzec 2013 – Tomek ma niespełna 3 lata. Od kilku dni obserwuję, że dużo pije i siusia. Niestety doskonale wiem, co się dzieje i pomiar glukometrem to tylko formalność. Znowu lądujemy w CZD z cukrem 330…dzień przed urodzinami Pawła. To koszmar, w który bardzo długo nie możemy uwierzyć. Dla Tomka posiadanie pompy było tak bardzo naturalne, że zupełnie się nie dziwił. Spokojnie przyjmuje wszystkie zmiany. Od razu załapuje, że zanim cokolwiek zje, musi zapytać czy może. Ciocie w niepublicznym „Kolorowym przedszkolu” od razu oferują pomoc – chcemy, aby do nas wrócił, potrzebujemy szkolenia i będziemy się nim zajmować. Z pomocą CZD i dr Marty Wysockiej-Mincewicz szkolimy wszystkich, uczymy, pokazujemy jak należy mierzyć cukier, obsługiwać pompę, ważyć, sprawdzać. Po 3 tygodniach Tomek wraca do przedszkola. Dziś (w 2017 roku) Paweł ma 13 lat, a Tomek 7. Paweł już nie pyta kiedy wyzdrowieje, Tomkowi jeszcze czasami się zdarza… Aleksandra i Piotr Utrata Słodziaki – Fundacja dla dzieci z cukrzycą; RAMKA Objawy cukrzycy typu 1 Objawy cukrzycy klasyczne Wzmożone pragnienie; Częste oddawanie moczu, moczenie nocne; Ubytek masy ciała, nawet przy zwiększonym apetycie; Zapalenie skóry okolicy sromu, a u chłopców pod napletkiem, u małych dzieci nasilone zapalenie pieluszkowe; Narastające osłabienie/zmęczenie, senność; Zapach acetonu z ust (stan zaawansowany); Zaburzenia ostrości widzenia (reakcja na wysoki cukier). Objawy cuklrzycy niecharakterystyczne, mniej oczywiste: Początkowo krótko zwiększone łaknienie, potem brak apetytu, co nasila ubytek masy ciała; Zaczerwieniona twarz, ciemno-czerwone wargi – w stanie zaawansowanym – wiąże się z nasilonym odwodnieniem; Wolniejsze gojenie się ran – częściej w cukrzycy typu 2, gdyż wymaga dłuższego okresu rozwoju; Zapalenie zewnętrznych narządów moczowo-płciowych, wydzielina często grzybicza, biała, obfita; Przyspieszony i pogłebiony oddech – stan zaawansowany wiąże się z zakwaszeniem organizmu; Zapalenie gardła – czerwone, czasem z białawym nalotem, język obłożony, tzw. pseudoangina diabetica (w odróżnieniu od anginy jest bez gorączki); Bóle brzucha, nudności i wymioty, twardy brzuch – objawy zaawansowanego stadium kwasicy ketonowej; Kurcze mięśniowe – przy dłuższym okresie rozwoju, występują przy większych zaburzeniach jonowych; Utrata przytomności/śpiączka cukrzycowa – bardzo zaawansowane stadium. Materiał przygotowany przez Fundację Słodziaki, we współpracy z dr n. med. Martą Wysocką-Mincewicz
Jak oszczędzać na słodziakach – 10 sposobów na zakupy za mniej 1. Kupuj produkty w promocji. Większość sklepów oferuje okresowe promocje na słodycze, więc upewnij się, że sprawdzasz ceny i wybierasz najlepszą ofertę. 2. Kupuj w sklepach hurtowych. Większość sklepów hurtowych oferuje znacznie niższe ceny niż sklepy detaliczne, więc jeśli masz możliwość zakupu wGdy w pobliżu plaży tonie człowiek, wiele osób odruchowo chce mu pomóc i bez zastanowienia wchodzi do morza. Zapominają o tym, że skoro ktoś znalazł się w niebezpieczeństwie, to woda może nadal stanowić zagrożenie. "Plażowicze mogą samodzielnie organizować akcję ratunkową tylko wtedy, gdy warunki nie budzą żadnych wątpliwości" - mówi Rafał Sroka, ratownik WOPR, koordynator sopockiego środę, 13 lipca na plaży w Jantarze wszczęto alarm - ktoś miał topić się w morzu. Plażowicze zareagowali błyskawicznie i po chwili utworzyli w wodzie tzw. łańcuch życia. Kilkanaście osób trzymało się za ręce i przeczesywało dno w poszukiwaniu topielca. W pewnym momencie wysokie fale doprowadziły do rozerwania łańcucha, a cztery osoby znajdujące się najdalej od brzegu zaczęły tonąć. Interweniowały służby, reanimowano dwóch wyciągniętych z wody mężczyzn. Jeden z nich, 32-latek, zmarł w szpitalu. Po zakończeniu akcji ratunkowej okazało się, że alarm był prawdopodobnie fałszywy. Nie zgłoszono żadnego zaginięcia, na brzegu nie znaleziono pozostawionych na plaży w JantarzePAP/Jan DzbanTego dnia na plaży w Jantarze obowiązywała czerwona flaga. "Jeśli warunki są trudne, nawet ratownicy nie podejmują zwykle decyzji o utworzeniu łańcucha życia, tylko wypływają na wodę łódką lub czekają na wsparcie" - mówi Rafał Sroka, koordynator sopockich ratowników. W Jantarze plażowicze działali spontanicznie, na własną rękę. Ewentualną decyzję o utworzeniu łańcucha życia powinien podjąć ratownik. "To on ocenia, czy warunki pozwalają na wejście do wody, a następnie za pomocą megafonu lub głośnych komend prosi tych plażowiczów, którzy czują się na siłach, o wsparcie" - wyjaśnia Sroka. Dodaje, że osoby znajdujące się na plaży mogą samodzielnie organizować akcję ratunkową tylko wtedy, gdy warunki nie budzą żadnych wątpliwości - obowiązuje biała flaga, a tafla wody jest całkowicie dwa typy łańcuchów życia. Podstawowy porusza się wzdłuż linii plaży. Rozpoczyna się przy samym brzegu, a kończy w miejscu, w którym ostatniej tworzącej go osobie woda sięga do szyi. "Na końcu łańcucha powinni znajdować się wyposażeni w odpowiedni sprzęt ratownicy" - podkreśla Sroka. "Jeśli ratowników w pobliżu jest kilku, drugi z nich powinien poruszać się w środku łańcucha i zabezpieczać go przed rozerwaniem się. Trzeci maszeruje tuż przy brzegu, czwarty - idzie za łańcuchem i koordynuje jego ruch" - tzw. łańcucha WOPRZdarza się jednak, że w pobliżu kąpieliska nie ma tylu gotowych do wejścia do wody osób, żeby łańcuch pokrył całą płyciznę. "Wtedy tworzy się drugi rodzaj - ruch łańcucha odbywa się naprzemiennie, tworząc 90-stopniowe łuki. Gdy jedna końcówka posuwa się do przodu, osoba będąca po przeciwnej stronie stoi w miejscu. W ten sposób łańcuch sięgający do połowy płycizny jest w stanie przeczesać cały jej obszar" - tłumaczy ratownik z z tonącymiKiedy faktycznie uda się namierzyć tonącego, należy zachować jeszcze większą ostrożność. Odruchem w takiej sytuacji jest podpłynięcie do tonącej osoby i próba szybkiego wyciągnięcia jej z wody. Ale - jak zaznacza Sroka - człowiek walczący o życie generuje ogromną siłę i stanowi duże zagrożenie dla tych, którzy próbują go ratować."Nawet ratownicy, którzy teoretycznie są przeszkoleni w zakresie bezpiecznego wyciągania tonącego z wody, mogą mieć z tym problem. Mój znajomy ratował kiedyś tonące dziecko - to był mały chłopiec, a połamał mu żebra" - opowiada koordynator sopockiego kąpieliska. Wyjaśnia też, że ratownicy zwykle unikają podawania ręki tonącemu. Jeśli jest przytomny, najpierw podają mu bojkę osób utonęło latem w Polsce?Z policyjnych statystyk wynika, że w samym czerwcu w Polsce utonęło 87 osób. Lipiec na razie jest nieco mniej tragiczny - życie w wodzie straciły do tej pory 52 osoby. Pięć z nich zginęło w ostatnią niedzielę, 24 lipca. To jak na razie najtragiczniejszy dzień w obecnym całym 2021 roku w wyniku utonięcia zmarło 408 osób. Do większości tragedii doszło w rzekach i jeziorach. W morzu utopiło się 26 osób. Rok wcześniej, mimo że pandemia ograniczyła ruch turystyczny, w polskich wodach utonęło aż 460 osób, z czego 25 ofiar pochłonęło zdjęcia głównego: WOPRMaryla Rodowicz, Doda, Beata Kozidrak, między innymi takie gwiazdy zagrały w reklamach lodowego imperium braci Koral. Jak dotąd sądeccy biznesmeni w budowaniu marki stawiali na topowe celebrytki. Tym razem firma postawiła na słynnych youtuberów z Ekipy Friz’a. I co? Po lody ustawiają się kolejki, a firma, choć uruchomiła dodatkowe linie produkcyjne, nie może temu szaleństwu Po fali entuzjazmu dotyczącej Świeżaków, przyszła kolej na Gang Słodziaków. Do kiedy będą dostępne w Biedronkach? Do kiedy Gang Słodziaków może trafić do naszych dzieciaków? Wielu klientów wciąż ma naklejki, ale nie może ich wymienić na pluszaki. Czy pojawi się nowa dostawa Gangu Słodziaków? Mamy dobre wiadomości dla fanów słodkich pluszaków! Gang Słodziaków: do kiedy możemy spodziewać się nowej dostawy? Gang Słodziaków nie tyle podzielił sukces swoich poprzedników Świeżaków, ile zdecydowanie przebił ich swoją popularnością. To prawdziwi celebryci wśród zabawek! Choć trudno w to uwierzyć pierwszy pluszak trafił do rąk nowego właściciela już pierwszego dnia akcji! Polska niemal oszalała na puncie nowej akcji promocyjnej sieci sklepów Biedronka. Do tego stopnia, że na półkach dyskontów nie znajdziecie już Gangu Słodziaków. Do kiedy pluszaki mają pojawić się ponownie w sklepach? Kiedy nowa dostawa Gangu Słodziaków? Naklejki uprawniające do odbioru członków Gangu Świeżaków można było zbierać od 27 sierpnia do 18 listopada 2018. Za każde 40 zł wydane w Biedronce klienci otrzymywali jedną naklejkę. Dodatkowe naklejki były wydawane za zakup warzyw i owoców, produktów partnerów akcji, a także otrzymywali je posiadacze karty Moja Biedronka. Niestety nie wszyscy, którym udało się zebrać wymaganą liczbę naklejek, mieli szansę, by odebrać swojego pluszaka. Maskotki zniknęły ze sklepów przed końcem akcji. Jeronimo Martins Polska zapowiada nową dostawę członków Gangu Słodziaków. Kiedy? Mają pojawić się w sklepach za kilka dni: 2 grudnia 2018. O terminach tych dostaw będziemy informować na bieżąco. Osoby zainteresowane odbiorem Słodziaka powinny zachować karty z naklejkami – mówi Głosowi Wielkopolski Justyna Rysiak. Członkowie Gangu Słodziaków weszli na drogę przestępczą! Choć akcja zbierania naklejek już się zakończyła, szum wokół Gangu Słodziaków nie cichnie. Nie tylko dlatego, że rodzice zastanawiają się, do kiedy pluszaki ponownie trafią do ich sklepów. W międzyczasie członkowie “gangu” zostali oskarżeni o zachęcanie dzieci do popełnienia przestępstwa. Co takiego zrobiły te pozornie niewinnie wyglądające pluszaki? Do Komisji Etyki Reklamy wpłynęła skarga dotycząca reklamy Gangu Słodziaków. Według skarżących narusza ona kodeks etyczny poprzez zachęcanie dzieci do przestępstw. Jak wskazuje autor skargi, słowo “gang” wiąże się z nomenklaturą przestępczą i wprowadza dzieci w świat, przed którym jako rodzice chcemy je chronić. „Gang jak wiemy jest zorganizowaną grupą przestępczą, poprzez zbitkę słów “Gang Słodziaków” oswajamy dzieci z przestępczością oraz pokazujemy, że nie ma nic złego w grupach przestępczych” – fragment skargi przytaczają W odpowiedzi na skargę przedstawiciele Jeronimo Martins Polska zauważyli, że w żadnym ze spotów reklamujących akcję i Gang Słodziaków, jak również w pozostałych materiałach promocyjnych nie pojawiły się treści, które mogłyby kojarzyć się z przestępczością. Jak podkreślali pracownicy właściciela sieci dyskontów, podczas trwania akcji promowano takie wartości jak przyjaźń, rodzina, kreatywność i wyobraźnia. „Akcja Promocyjna przedstawia grupę zwierząt – przyjaciół, która przeżywa przygody oraz bawi się w swoim naturalnym środowisku, czyli w lesie. W żadnym przypadku nie można stwierdzić, że bohaterów Akcji powinno utożsamiać się z członkami grup przestępczych lub innych zorganizowanych podmiotów, których celem jest działalność zarobkowa oparta na działaniach przestępczych” KER przychyliła się do stanowiska przedstawicieli Jeronimo Martins Polska i uznała skargę za bezzasadną. Wasze dzieciaki też oszalały na punkcie gangu i nie widzą zasadności postawionych im zarzutów? Założymy się, że przede wszystkim zastanawiają się, do kiedy Gang Słodziaków trafi do sklepów i wymienicie swoje naklejki na wyczekiwane pluszaki!
Łódź zupełnie inna niż myślisz. Zielone oblicze poprzemysłowego miasta. A my to rozumiemy, bo jesteśmy podobni.[ Kup naszą książkę o Polsce https://gdziewy